Nie milkną echa pożaru transformatora podstacji elektrycznej na Grochowie. Straż miejska, której funkcjonariusze pojawili się na miejscu jako pierwsi, opisała kulisy akcji ratowniczej. Jak się okazuje, na miejscu byli ludzie nieświadomi zagrożenia, którzy… robili sobie zdjęcia. Akcja gaśnicza była bardzo trudna i niebezpieczna. Trwała kilka godzin.
Do pożaru doszło w środowy wieczór na Grochowie. Jak relacjonuje straż miejska, funkcjonariusze zauważyli kłęby czarnego dymu unoszące się nad Grochowem, w rejonie skrzyżowania ulic Zamienieckiej i Bełżeckiej. Zorientowali się, że płonie jeden z transformatorów dużej podstacji elektrycznej. Na miejscu nie było jeszcze innych służb, a sytuacja była bardzo niebezpieczna. Przy ogrodzeniu stało wiele osób, które nie zdawały sobie sprawy z zagrożenia – relacjonuje straż miejska. Funkcjonariusze powiadomili straż pożarną, policję i inne służby. Przystąpili do zabezpieczenia terenu. Jak przyznają, najtrudniejsze było odsunięcie od ogrodzenia osób, które robiły zdjęcia i kręciły filmy. Nawet po odsunięciu większości gapiów na bezpieczną odległość, nie brakowało ludzi, którzy próbowali podejść jak najbliżej transformatora, by zrobić zdjęcia – relacjonuje straż miejska. Po chwili na miejsce przybyły jednostki straży pożarnej oraz policji. Akcja gaśnicza była trudna i niebezpieczna ze względu na charakter miejsca. Strażnicy miejscy uczestniczyli w działaniach do północy, po czym wrócili do swoich obowiązków – podsumowuje straż miejska.
Poważne zagrożenie
Pożar podstacji faktycznie był bardzo niebezpieczny. Ewentualny wybuch mógł spowodować ogromne straty i zagrożenie dla mieszkańców. A sam pożar wywołać mógł przerwy w dostawach prądu. W gaszeniu ognia uczestniczyło 13 zastępów Państwowej Straży Pożarnej. Akcja trwała kilka godzin. Na szczęście nikt nie odniósł obrażeń. A ogień strażacy ugasili na tyle szybko, że nie doszło do poważnych przerw w dostawach prądu. W ostatnim czasie był to jednak drugi pożar infrastruktury krytycznej w stolicy. W nocy z poniedziałku 30 czerwca na wtorek, 1 lipca zapaliła się stacja energetyczna na stacji metra Racławicka. Doszło do paraliżu metra. We wtorek 1 lipca nie jeździła linia M1, a następnego dnia jeździła tylko częściowo. W czwartek 3 lipca pociągi metra zaczęły jeździć normalnie, choć z pominięciem stacji Racławicka. Późnym popołudniem doszło jednak do kolejnej awarii. Metro nie jeździło na odcinku Słodowiec – Centrum – informował Zarząd Transportu Miejskiego na stronie Warszawski Transport Publiczny.